MIŁOŚĆ NA WAKACJACH
DZIEŃ SKUPIENIA INSTYTUTY PRYMASOWSKIEGO
Rozważanie przedwakacyjne
[Warszawa, Mars, 25 czerwca 1970]
Jako punkt wyjścia do rozważania przedwakacyjnego, weźmiemy teksty liturgiczne V niedzieli po Zesłaniu Ducha Świętego i z tygodnia po niedzieli. Może mieć to znaczenie programowe na wakacyjny okres życia, który u większości 1udzi odbiega od zwykłych zajęć i prac. Okres wypoczynku ma jednak przebiegać planowo i systematycznie, z rozsądkiem i roztropnością.
Kto chce naprawdę odpocząć, nie zabiera ze sobą na wakacje wszystkich książek, które leżą za biurku – do przeczytania „na później”. Nie zamierza również przygotować zaległych egzaminów, bo i tak na pewno nic nie zrobi. Jako „zachęcający” przykład, opowiem swoje doświadczenie z okresu studiów: W 1920 r. wiozłem w mojej walizie trzy tomy teologii dogmatycznej Tanquereya dla mojego kolegi, który miał poprawkę wakacyjną z egzaminu. Przywiozłem te książki, bo jemu nie zmieściły się do walizki. Spotykaliśmy się na wakacjach co dzień, więc mówiłem mu: Zabierz swoje książki. On ich jednak nie zabrał przez dwa i pół miesiąca i oczywiście nie zajrzał do nich ani razu. Z powrotem więc przywiozłem je do Włocławka. Kolega mój poszedł na egzamin i usłyszał takie zdanie: „Widać od razu, że jak ksiądz chce, to jest rezultat”. Opowiedział mi to, gdy przyszedł zabrać moje książki.
Taki jest zazwyczaj los podręczników, zabieranych na wakacje, ale nie zawsze taki jest los egzaminów. Tak się nam zwykle układa, że czytamy troszkę inne rzeczy, niż te, które programowo odłożyliśmy sobie na wakacje. Wynikałoby z tego, że trzeba lepiej siebie znać, i w ogóle być bardziej wobec siebie uczciwym. Trzeba umieć sobie powiedzieć: Jak praca – to praca! Jak wypoczynek – to wypoczynek!
W naszym rozważaniu pójdziemy po liii, jaką nasuwa nam modlitwa liturgiczna. Z tego niezawodnego i stałego źródła możemy czerpać odpowiednie natchnienie i myśli.
„JAK DOBRZE I MIŁO JEST PRZEBYWAĆ RAZEM!”
W pierwszej antyfonie nieszporów czwartkowych po V niedzieli po Zielonych Świętach psalmu 132: „O, jak dobrze i jak miło przebywać braciom razem”. Oczywiście „bracia”, to nie tylko bracia, ale w ogóle wszyscy ludzie, siostry także. Przebywanie razem ma ogromie znaczenie i sens. Jest ono zupełnie inne w warunkach normalnych, w pracy, a inne w warunkach wypoczynku. Inne jest w obu wypadkach psychiczne nastawienie. Być razem w toku pracy, to znaczy być uzależnionym od warunków, w jakich na co dzień żyjemy. One dyktują charakter naszej wspólnoty. Człowiek pod wieloma względami nie dostrzega wówczas, że przebywać razem jest „dobrze i miło”. Jest pewien tok obcowania, podyktowany zróżnicowanymi zajęciami. Każdy przeżywa to traszkę inaczej, każdy w zakresie tego, co jest jego obowiązkiem i zadaniem. Niektóre z tych zadań można niewątpliwie wykonywać razem, ale wspólne prace wchodzą w zakres tych, które są dla nas specjalne, w zadaniu tylko „moje”, które nie należą do innych ludzi. Dlatego też przebywanie razem w warunkach pracy nie jest pełne, bo ludzie są podzieleni zróżnicowanymi obowiązkami.
Jeżeli człowiek powie sobie, że jego zadaniem jest wypoczynek, może wytworzyć inną atmosferę i inny rodzaj wspólnoty. Nie zatracamy jednak w tej wspólnocie swojej specyfiki osobowej i indywidualnej. Każdy odpoczywa na swój sposób, według swojego stylu życiowego, napięć i postaw psychicznych, tak przecież zróżnicowanych i odmiennych.
MIŁUJCIE WIĘCEJ!… NAWET PONAD MIARĘ NASZYCH MOŻLIWOŚCI!
Liturgia zwraca naszą uwagę na modlitwę, która jest jak gdyby streszczeniem Ewangelii z V niedzieli po Zesłaniu Ducha Świętego. Chrystus Pan poucza swoich słuchaczy: „Jeśli nie będzie obfitowała sprawiedliwość wasza więcej…” (Mt 5,20). Przez słowo „sprawiedliwość” należy rozumieć nie tylko wymiar kwantytatywny, normowany kodeksem i paragrafami : „winien – ma”. To mi się należy od innych, to muszę dostać, to muszę zrobić. Pojęcie „iustitia” – „sprawiedliwość”, którym posłużył się Chrystus, oznacza całą wewnętrzną postawę, jaką zachowujemy wobec ludzi i całego otoczenia.
Chrystus Pan daje szereg przykładów tego stosunku do ludzi. Wymienia przezwiska: „głupcze” i „raka”, dla których ma swoją własną scenę i wymiar kary. A wreszcie dochodzi do bardzo delikatnej postawy: „Jeżeli więc przyniesiesz swój dar przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś – „aliquid” – przeciw tobie…” – Może to być odrobinka, pyłek jakaś niezręczność, podniesiony głos, nie taka „melodia”, jak być powinna. „… – Zostaw tam dar twój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj” (Mt 5,24).
Kościół kończy to zdanie, przytoczone w antyfonie do Magnificat, słowem „Alleluja”, bo wtedy doznaje się wielkiej radości, że ktoś umiał tak postąpić. Jest to radość obustronna. Ludzie cieszą się – chyba że są faryzeuszami – gdy idziemy do nich i mówimy z prostotą, iż może coś nie tak nam wyszło. Cieszą się, że przyszło nam do głowy, aby winę naprawić.
„Jeśli sprawiedliwość wasza nie będzie obfitowała więcej..”. To „więcej” jest wewnętrzną postawą wobec innych, która charakteryzuje całą naszą osobowość.
Bywają ludzie, którzy są jak gdyby zacieśnieni etycznie. Doprowadza ich to niekiedy nawet do pewnej deformacji somatycznej. Wewnętrzny stan człowieka odbija się w jego rysach. Człowiek zły ma coś zaciągniętego w twarzy. Może nas to pobudzać do modlitwy za niego, bo on męczy się przez całe życie z braku miłości, której potrzebuje. Ludzie kłótliwi, złośliwi, gniewliwi i dokuczliwi, to taki rodzaj, któremu potrzeba bardzo dużo miłości. Widocznie nikt im jej nie okazał, przynajmniej w takim wymiarze, jaki jest im potrzebny. Mają oni ogromne zapotrzebowanie na miłość, byle jaka doza im nie wystarcza.
Miarą miłości, jaką mamy okazywać innym, jesteśmy my sami: „Będziesz miłował bliźniego swego jako samego siebie”. Dobrze wiemy, że miara, jaką mamy dla siebie, jest bardzo duża, nawet u ludzi, którzy mówią – „nienawidzę siebie”. W tej nienawiści do siebie jest jakieś „vacuum” – pustka, którą, trzeba czymś zapełnić, aby to, co jest w człowieku dobre, wypłynęło na wierzch dostrzec to, co powinien kochać i stwierdził – tak po Chrystusowemu – kocham siebie. Tak powstaje miara naszej miłości do innych.
Ponieważ człowiek potrzebuje coraz więcej miłości, dlatego ma możność obliczyć, ile potrzeba jej innym. Mnie może wystarczyć mała doza miłości, innym potrzeba jej więcej. Muszę więc przekroczyć samego siebie, wyjść niejako z siebie i zdobyć się na taką miarę, jakiej inni potrzebują. Przychodzi do nas np. ktoś, kto ma zaufanie i prosi: Pożycz mi sto złotych. A ja mam tylko trzydzieści. Jemu na pewne to nie wystarczy. Stoi więc przede mną zadanie – postarania się o brakujące siedemdziesiąt złotych, aby mu jednak pożyczyć. Znaczy to, że muszę dać więcej niż nit mam.
Podobnie jest z miłością. Niekiedy muszę dać komuś więcej, niż mnie na to stać. Muszę więc przekroczyć siebie. Jest to bardzo trudne, ale w pełni chrześcijańskie. Postęp w chrześcijaństwie na tym polega, że ciągle przekraczamy siebie. Dajemy z siebie ponad miarę naszych możliwości. Wyciągamy się jak gdyby z siebie, unikając przez to „skurczu” psychicznego, który nas zatrzymuje na sobie. Rozszerzamy swój stosunek do otoczenia. Wtedy prostuje się nam twarz, a nasze spojrzenie za innych ludzi jest łagodne, pogodne i jasne.
Gdy w sobie wypracujemy taką postawę, zobaczymy, że Chrystus rzeczywiście wymaga od nas więcej, niż nas na to stać. „Jeśli nie będzie obfitowała sprawiedliwość wasza więcej…” (Mt 5.20). Nieraz mówimy – mnie na to nie stać. Jednak ludzie nieustępliwie powiadają: Musisz się na to zdobyć, musisz dać z siebie więcej, niż w tej chwili możesz. Człowiek wtedy „na głowie staje”, aby wykonać zamówienie na to – „więcej”.
W tym sensie należy rozumieć stosunek człowieka do Boga, któremu się człowiek ofiarowuje. Przyniósł swój dar do ołtarza i sam widzi, że Panu Bogu czegoś w nim brak. Składa swój dar – jak uważa – z całego serca, ale czuje, że on się Panu Bogu nie podoba. W głębi duszy coś mu jakby szepce: Jest coś pomiędzy tobą, a twoim bratem. Zostaw ten dar przed ołtarzem – bo może ci się odechce i więcej go tu nie przyniesiesz – i leć do tego, który ma coś przeciwko tobie. Leć czym prędzej, załatw to, aby nic między wami nie było. Wtedy przyjdź i złóż dar swój!
Do pełni miłości, jaką wiążemy się z Bogiem, potrzebna jest jeszcze miłość, która wyraża się w naszym stosunku do innych. Nigdy nasza miłość do Boga nie będzie doskonała, jeżeli na peryferiach naszego życia będziemy mieli takie szańce, z których albo do nas strzelają, albo my do kogoś strzelamy. Niekiedy bywa permanentna wojna z całym otoczeniem, a ja siedzę pośrodku oblężonej wieży i wołam: „Do Ciebie Panie, podnoszę duszę moją… Tobie ufam i nie będę zawstydzony”… – Ale mnie „dźgają” i ja „dźgam na odlew” kogo się da. W walce o drobne rzeczy, które potrzebne są naszym braciom, a na które my nie jesteśmy wrażliwi, deformuje się nasz stosunek do bliźnich.
WSPÓLNE OBCOWANIE PODCZAS WAKACJI – IDZIE O TO, ABY ON SAM MÓGŁ „WE WSZYSTKIM I PONAD WSZYSTKO MIŁUJĄC…”
W luźnej i swobodnej atmosferze, jaka panuje w czasie wakacji, trudniej jest – a jednocześnie łatwiej – ułożyć stosunek wzajemnej miłości. O takiej miłości modlitwa niedzielna: „Boże, który Ciebie miłującym przygotowałeś dobra niewidzialne, wlej w serca nasze uczucia Twej miłości, ażebyśmy Ciebie we wszystkim i ponad wszystko miłując, obietnice Twoje, które przewyższają wszelkie pragnienia, osiągnęli”.
Bóg przygotowuje niewidzialne dary, których my nie rozeznajemy, a nawet się ich nie domyślamy, sądząc że otrzymamy je dopiero kiedyś w niebie. Tymczasem one są już teraz. Bóg je uszykował na dziś, na naszą obecną codzienność. Aby dary te mogły być uruchomione w życiu codziennym, potrzebna jest miłość nie tylko do Boga, ale i do ludzi.
Bóg daje nam wewnętrzne stany, uczucia i odczucia, które wytwarzają lekkość i łatwość stosunku do innych. Dzięki temu, gdy znajdujemy się w ludzkiej gromadzie, mamy dla każdego coś dobrego i miłego. Jeżeli nie każdego możemy obdarzyć tym, czego od nas oczekuje, to dlatego, że jesteśmy niedoskonali. Żyjemy w wymiarach konkretnych i materialnych. Nasze kontaktowanie się z innymi jest jak gdyby czymś przesłonięte. Bóg nam jednak pomaga, dając wewnętrzne usposobienie. Gdy nie możemy dotrzeć do człowieka i okazać mu osobiście sercem przyjaźni, wewnętrznej życzliwości i nadprzyrodzonej miłości, wtedy działa postawa, nasz wewnętrzny stan ludzie wyczuwają. Nazywają to życzliwością.
Prowadziłem kiedyś dyskusję z profesorem Znamierowskim, który napisał książkę o powszechnej życzliwości. Wydawało mu się, że nie można mówić o miłości społecznej, bo jest to program nieosiągalny, zbyt wielki na ludzkie możliwości. Zaniżył więc celowo ten program, sprowadzając go do pojęcia życzliwości, czyli do takiego stanu, w którym nie bylibyśmy zdolni wyrządzić komukolwiek przykrości czy krzywdy, w sposób zaprogramowany. Jest te jednak pewien minimalizm.
Chrystus Pan uważa, że to nie wystarczy. Nie wystarczy postawa negatywna, uwaga za to, aby komuś nie zrobić przykrości, nie nosić w sercu czegoś, co w niewidzialny sposób innych dźga. Musimy mieć postawę pozytywną, to znaczy wewnętrzne uczucie, dzięki któremu dążymy do każdego człowieka. Takie jest wymaganie Chrystusa: „Będziesz miłował bliźniego twego”. Nie jest powiedziane: tego czy tamtego człowieka, ale wszystkich. Musi więc być w człowieku wewnętrzne dążenie do innych, ba! – do wszystkich ludzi.
Nieraz ludzie nie są w stanie tego zrozumieć i konkretyzują miłość w postaci dążenia fizycznego, bliskości i przejawów fizycznej życzliwości. A przecież są to tylko przejawy zewnętrzne, których w ogóle mógłby nie być, chociaż bywają ludziom potrzebne. Gdyby człowiek nawet chciał okazać je wszystkim, wszędzie i zawsze, nie ma takich możliwości, i nie jest w stanie tego uczynić. Tylko Bóg jest nieograniczony w miłości i w przejawianiu jej. Tylko On może sprawić, abyśmy Go „we wszystkim i ponad wszystko miłowali”, jak powiedziane jest w przytaczanej modlitwie.
Bóg jest Wzorem, bo przykazanie miłości bliźniego jest podobne do przykazania miłości Boga i ono nas uczy, że we wszystkim i ponad wszystko miłując Boga, mamy wychodzić z sercem ku człowiekowi. Stwarza to stan, który psalmista wychwala, jako stan wysoce pożądany: „O jak dobrze i jak miło przebywać braciom razem” (Ps 132,1). Jest to możliwe tylko przez wewnętrzne usposobienie, życzliwość, którą musimy w sobie nieustannie pielęgnować.
Nie jest to jednak łatwe, ponieważ ludzie są różni, sympatyczni i antypatyczni. Człowiek musi przechodzić „męskim krokiem” ponad sympatiami i antypatiami, aby skontaktować się wewnętrznie z innymi. Jest to konieczne. Bywają ludzie trudni, bardzo indywidualni, zamknięci we własnym świecie, „osobniacy”, którzy nie lubią zewnętrznej interwencji w ich psychiczne getto. Bronią się nim przed inwazją świata. Najbardziej zamknięty w sobie człowiek, taki „skorupiak”, bardzo często dlatego jest aż tak zamknięty, że boi się, aby jego skostniałości nic nie uraziło, bo on by to strasznie przeżywał.
Trzeba więc bardzo delikatnie chodzić koło różnych ludzi. Jest to dla na wspaniała szkoła, bo nauczyć się przyjemnie obcować z jednym człowiekiem, to może nam się udać, ale obcować tak same z mnóstwem ludzi, to bardzo trudne. A cóż dopiero ze wszystkimi! Mamy przecież do czynienia nie tylko z osobami już uformowanymi i równymi, ale z różnymi ludźmi, którzy podlegają zmiennym nastrojom i stanom. Nigdy nie wiemy, na jaki stan natrafimy.
Jest w jednym psalmie powiedziane: „Neli conselari” – „Nie da się pocieszyć”. Zdarzają się typy ludzi, nie dających się pocieszyć. Im bardziej takiego pocieszamy, tym więcej on się złości. Można przyjść do niego z najlepszym usposobieniem i doprowadzić do białej gorączki tym, że ośmieliliśmy się go pocieszać. Człowiek nie może jednak rezygnować w takiej sytuacji. Musi pomimo wszystko próbować przekroczyć siebie. Na tym polega nasz wewnętrzny rozwój. Ktoś, kto się o to stara, może nawet nic drugiemu nie pomóc, ale przezwyciężając siebie, osobiście zawsze coś zyskuje.
Ma to szczególne znaczenie w warunkach luzu życia i współżycia, jaki jest w okresie wakacji. Tam wszystko jest troszkę „zderutowane”, inne niż w normalnych warunkach życia, w których długo pracujemy nad tym, aby nasze stosunki z innymi dobrze się układały. W warunkach nowych, przygodnych, tymczasowych, wakacyjnych, jest to o wiele trudniejsze. Ale jednocześnie jest łatwiejsze, zwłaszcza gdy wszyscy zgodzą się, że przyjechali wypoczywać Istnieje wtedy równa płaszczyzna.
Starajmy się, abyśmy nie tylko sami wypoczywali, ale zdobywajmy się na taką postawę osobistą, by nasze kaprysy, nastroje i stany nie odbierały innym radości wypoczywania. Nie wystarczy, gdy sam stwierdzę, że ja czuję się dobrze, idzie o to, aby inni świetnie się czuli. Gdy to spostrzegę, raduję się, że wszystkim jest dobrze.
Jeśli na tle powszechnego zadowolenia znajdzie się ktoś, kto z zasady, z założenia jest niezadowolony, bo zaprogramował siebie niezadowolenie uniwersalne, tym bardziej jest to rażące. Jeden taki człowiek bardziej może umęczyć ludzi, niż gdyby wszyscy byli niezadowoleni. Bo gdy wszyscy są niezadowoleni, jest wspólna płaszczyzna w przyczynie tego stanu. Ludzie się wówczas pocieszają: Nie ma w tym nic dziwnego, nie tylko przecież ja się źle czuję, ale wszyscy!
Jeżeli jednak wszyscy są zadowolenie, a jednak nie wszystkich dręczy pytanie – Dlaczego? Co mu się stałe? Każdy na swój sposób szturmuje go domysłami. Nic mu nawet nie mówią, ale obserwują. Niesłychanie trudno jest obserwować dyskretnie, aby delikwent tego nie zauważył i aby natarczywość obserwacyjna nie dobiła go do reszty.
Dlaczego jesteś taki skwaszony? A potem domysły: może chce zainteresować sobą innych? Czasami niewiele potrzeba, aby kogoś bardzo łatwo pocieszyć. Wystarczy drobna uwaga, np.: Masz piękną suknię w groszki, tak ci pasuje do twoich piegów…” – Człowiek czuje się pocieszony, że tak ładnie się ubrał i wszystko świetnie jest zharmonizowane. Wiemy, że harmonia raduje, a tylko dysharmonia niepokoi.
Nieraz ktoś obserwowany wycofuje się z izolacji niezadowolenia, uznając, że nie warto w niej tkwić. Wówczas problem się kończy.
WAKACYJNA MODLITWA: „CHWALCIE PANA, BO DOBRY…”
Rozważania nasze prowadzimy na płaszczyźnie psychologii społecznej, ale oczywiście chcemy się również utrzymać w atmosferze jak najbardziej nadprzyrodzonej. Aby dojść do tego, posłuchajmy psalmu 135. Psalmista wkłada w nasze usta słowa, które ustawiają nas wspólnie, w liczbie mnogiej, w relacji do Boga: „Laudate Dominum, quoniam bonus, quoniam in aeternum misericordia eius”. – „Chwalcie Pana, bo dobry, bo miłosierdzie Jego na wieki”.
Wakacje, to najlepszy czas za taką właśnie modlitwę: „Chwalcie”, „Błogosławcie”, „Śpiewajcie”, „Radujcie się” – to wszystko są piękne słowa! Nieraz mamy swoje uświęcone modlitwy, które na skutek codziennego powtarzania, dostały nieuleczalnej sklerozy. Żadnej reakcji w nas już nie wywołują, bo są wytarte, jak pieniądz obiegowy, od codziennego używania. Dlatego na wakacjach dobrze jest sobie powiedzieć: To wszystko, co jest moim codziennym sposobem modlitwy, zostawiam w mieście i wyskakuję na łąki, pola, z modlitwą bez formy i zwyczaju, bez przyzwyczajania się, aby sobie potem nie czynić wyrzutów, że „przysiągłem” zmówić trzy różańce codziennie, a dopiero zmówiłem jeden. Strasznie się wtedy martwię, co Pan Bóg na to powie? – Przyrzekł, a nie dotrzymuje! Niesłowny. Nierzetelny.
Tymczasem na wakacjach mamy wychwalać Boga. Nie dlatego, że jest w nas odpowiedni nastrój, ale dlatego, że On jest dobry. – „Chwalcie Pana, bo dobry, bo na wieki Jego miłosierdzie. Z tym wersetem łażę sobie po polach, łąkach, lesie, a nawet po drzewach, jeśli mi się tak podoba. Jedna Nazaretanka w Komańczy, która miała 69 lat, wlazła na dwudziestometrowy smrek, aby księdzu, zanim wróci, złapać rój pszczół, który uciekł. Chciała go złapać i przynieść do ula, aby ksiądz przypadkiem tam nie właził, bo mógłby spaść i zabić się. Jeśli ona się zabije, to wielkiej szkody nie będzie, bo ona ofiarowała się Panu Bogu, ale ksiądz jest potrzebny, bo kto Mszę św. odprawi? Wolała więc zrobić to sama.
Gdy człowiek ma usposobienie skierowania się ku Bogu – bo On jest dobry – wszędzie widzi Jego dobroć: w kwiatach, w jaśminie, który tak ładnie pachnie, w oście, który tak ślicznie urósł, w dziewannie, w malwach, w słonecznikach, w drzewach i trawach. Chrystus zachęca: „Przyglądajcie się ptakom w powietrzu… Przypatrujcie się liliom na polu…” (Mt 6,26, 28). Nie myślcie, że lilie są tylko na ulicach Warszawy i w kwiaciarniach. One są przede wszystkim w górach, na łąkach i polach. Trzeba więc „łazić”, przyglądać się i mówić: „Chwalcie Pana, bo dobry, bo na wieki miłosierdzie Jego”.
„Chwalcie Boga nad Bogami” – „Deus deorum”. To nie znaczy „Bóg bogów”, tylko Bóg ponad wszystkie „bogi”, które mnie wiążą i wymagają jakiegoś kultu. Przywiozłem ich mnóstwo w swojej walizce i teraz mnie męczą: kiedy się wezmę do czytania, kiedy zrobię to, a kiedy tamto? itd. Przecież wakacje upływają, już dwa tygodnie, już trzy… Zabrałem z domu te „bogi”, siedzące w walizie, które mnie teraz dręczą… Człowiek się daremnie nadźwiga, nazłości, bo ciężko „dygować” to wszystko ze sobą, zwłaszcza kiedy się jedzie w góry. Trzeba się kiedyś – przynajmniej na czas wakacji rozstać z tym całym balastem, zostawić go, uwolnić się, bo to także zniewolnicza. Lepiej chwalić Boga: „Chwalcie Boga nad bogami, bo Jego miłosierdzie na wieki”. Niech tylko On towarzyszy nam w wędrówkach po łąkach i polach.
Kiedyś widziałem, jak Ojciec Korniłowicz klęczał pochylony przez pół godziny za łące. Z początku bałem się do niego podejść. Myślę sobie: Może tam są osy? Może Ojciec ma do nich kazanie? Ale w końcu podszedłem. Stałem tak może dwie minuty, a on nie zauważył. Pytam wreszcie: Co Ojciec tu robi? Był tam w trawie maluchny, niebieski kwiatuszek. Ojciec powiada: „Czy ty pomyślałeś kiedy, jaki on jest piękny? Ja, wówczas świeżo upieczony doktor prawa kanonicznego, miałbym myśleć nad czymś takim? Ile podeptałem takich kwiatów, mój Boże!… A on, biedaczek, siedział, przyglądał się kwiatkowi i pytał: „Czy Ty pomyślałeś?… – Rzeczywiście, nie pomyślałem.
Jest w psalmie 135 piękny motyw, dlaczego trzeba Boga chwalić. Najczęściej mamy postawę błagania. Coś „po dziadowsku” Panu Bogu referujemy. Niech przynajmniej przez miesiąc Pan Bóg wie, że wychwalamy Go bezinteresownie. Jeśli np. musisz mieć dużo pieniędzy, to zamiast mówić: Panie Boże, jeszcze sto tysięcy mi potrzeba, powiedzieć: „Panie Boże, dziękuję Ci za te sto tysięcy, które właśnie mają mi dać. Przekonasz się, że to wspaniała metoda „podchodzenia Pana Boga od tyłu”. Zanim twoja modlitwa doszłaby do uszu Pana Boga, zanim by wydali „czeki” z kas niebieskich, dużo by czasu upłynęło. Tymczasem Ty już dziękujesz, więc w niebie powiadają: Czy już wysłaliście te sto tysięcy? Nie wysłaliście? A przecież już jest pokwitowanie! Więc natychmiast wysyłają i masz sprawę załatwioną o wiele szybciej.
OTOCZENI BOŻYMI CUDAMI, W POSTAWIE UWIELBIENIA BOGA…
W rozważanym psalmie są podane niektóre motywy, dlaczego mamy Boga wychwalać: „Chwalcie Pana nad pany… Który sam cudów wielkich dokonał…” Sam! My te cuda widzimy. Czytamy p nich u Janaa Kasprowicza, teologa – naturalisty, u Reymonta w spisach pór roku, u Rodziewiczówny w książce „Lato leśnych ludzi”. Jak wielka jest u nich wrażliwość na cuda Boże, na te wszystkie drobiazgi, mrówki, ptaki, a nawet komary, z których każdy zapewne „myśli” o człowieku: Tyle masz krwi, to użycz mi troszeczkę, Tobie to nie zaszkodzi, a mnie się przyda…
„Mirabilia magna” – „Wielkie cuda”’! Jesteśmy otoczeni niezwykłą cudownością, którą musimy dostrzegać. Nie jest to czas stracony, gdy przyglądamy się bogactwu twórczej inicjatywy Boga, która nas tak raduje. – „Sam cudów wielkich dokonał”.
Kiedyś, jeszcze podczas moich studiów na KUL, bardzo mnie zwymyślał jeden z profesorów, bo mnie się wydawał, że muszę bardzo czas wykorzystywać. Jak był kwadrans przerwy pomiędzy wykładami, ja wylatywałem na pusty korytarz i studiowałem jakiś słownik. Mój profesor stanął sobie w oknie, palił cygara i powiada: „Ksiądz tak daleko ale zajedzie!” Rzeczywiście, mądrość książkowa nie wystarczy. Trzeba się rozglądać po świecie.
Cuda Boże wyrażają się w wielkiej rozmaitości. Św. Dominik mówił, że nie można znaleźć dwóch jednakowych liści na jednym drzewie. Każdy jest traszkę inny, chociaż rysunek blaszki może być tematycznie podobny. Można spróbować zerwać z dębu kilka liści ułożyć jeden na drugim. Zawsze będą drobne różnice, liście nigdy nie będą do siebie przystawały.
Wielkie cuda Boże! Widzimy je wszędzie: w kwiatach, w zieloności, w konturze widnokręgu. Raz widać góry, te znów ich nie widać. Jest to kontrastowość po prostu lecznicza. Podobnie i ludzie są rozmaici. Gdyby wszyscy byli jednak według jednego idealnego wzoru, byłaby to straszna rzecz. Grecy próbowali przedstawić idealnie piękną kobietę. Gdyby jednak wszystkie były podobne do Diany Efeskiej, Medycejskiej, czy Watykańskiej, straszna byłaby w tym nuda.
Idzie o to, aby w każdym człowieku dostrzec swoiste piękno, które w jakimś wymiarze w każdym się znajduje. Każda potwora ma swego adoratora – mówi przysłowie. Na pewno prawdą jest, że w każdym człowieku jest jakieś piękno, nawet w takim, który mówi o sobie: Ja się Panu Bogu nie udałem. W każdym jest swoisty czar. Jest książka pt. „Brzydka”. W kobiecie, która uważała się za brzydką, ludzie odnajdywali wiele piękna i uroku. Są to „mirabilia magna” pochodzące od Boga. Zawsze trzeba o tym pamiętać. Takie widzenie ludzi ma ogromie znaczenie i ułatwia nam stosunek do każdego człowieka.
„Który w mądrości uczynił niebiosa, bo Jego miłosierdzie na wieki”. – Oto obraz nieba. Ile piękna można dostrzec w niebie z płynącymi chmurami, które układają się w fantastyczne kształty! Jakie to jest lecznicze: W jednym zakładzie dla psychicznie chorych w Szwajcarii stosowano taką metodę leczenia, że kazano chorym patrzeć tylko i wyłącznie na płynące po niebie chmury. Można godzinami leżeć „do góry brzuchem” i patrzeć na chmury, które podobno w Polsce są najpiękniejsze. Ogromie to człowieka uspokaja. Mądrość swoją włożył Bóg nawet w rozmaitość wyglądu nieba: „W mądrości uczynił niebiosa”.
„Który ziemię rozpostarł nad wodami, bo Jego miłosierdzie na wieki”, – Ziemia i woda! Marny znowu swoiste piękno, wynikające z kontaktu ziemi i wody. Relacja, która między nimi istnieje, jest osobliwa. Ziemia niekiedy jest tak „uprzejma”, że tworzy dla wody wgłębienia. Wada się tam gromadzi i wywdzięcza się kwiatami. Wyczarowuje po prostu bukiety kwiatów w dołeczku ziemi. Nigdy przecież kwiaty nie rosną na takiej wysokości, gdzie wilgoć nie dociera. Gdy tylko jest mały dołeczek, zawsze gromadzi się tam woda i wpierw, czy później, znajdą się tam kwiaty. Tak wywdzięcza się ziemi woda za „lokalizację”, bez której płynęłaby po prostu i jeszcze „namęczyła się” solidnie.
Kiedyś wizytowałem parafię w diecezji lubelskiej Płynął tam strumień wśród dąbrowy, a nad zim – kolosalne dęby, zabytkowe olbrzymy, wszystkie pospinane klamrami. Można było położyć się na dnie strumienia i czytać „Dewajtis”, bo woda była płyciuchna. Musiałem jechać do innej parafii na wizytację, ale z przyjemnością bym tam pozostał, aby taki eksperyment zrobić. Te było cudo! Kościół drewniany, modrzewiowy, stał nad rzeczką. Gdy weszło się do wnętrza, odbierało się wrażenie, że nad głową jest złoty klosz. To złociła się żywica. Żadna polichromia nie umiałaby tego naśladować. Oto jak wiele radości mogą przynieść ziemia i woda!
„Który wielkie światła uczynił”. – Pomyślmy, że wszystkie światła uczynił Bóg z miłosierdzia dla nas. Dlatego trzeba się kąpać w światłach i promieniach, zamiast „gnić” pod kocami, przywiezionymi z Warszawy. Ludzie okrywają się, bo im zimno, kładą na to wszystko jeszcze termofory i inne historie. Tymczasem człowiekowi potrzebne jest światło. Ma ono wielkie znaczenie dla człwieka, dla jego ciała i duszy. Gdy odczujemy jego czar, wypędzi ostateczne ciemności z naszego ducha.
Pięknie jest to powiedziane w czwartkowym hymnie na Jutrznię: „Jeszcze jest ciemna noc, „atra nox”. – Od tego „atra” pochodzi słowo atrament. – Ciemna noc okrywa jeszcze rzeczy i wszystkie barwy ziemi, a my już się modlimy: „Przezwycięż ciemności, aby każdy cieszył się, zanurzony w błogosławionym świetle”. Modlimy się o to, aby Bóg skąpał nas w świetle. Za światło trzeba także Panu Bogu dziękować: „Który wielkie światła uczynił, bo Jego miłosierdzie na wieki”.
Wreszcie werset, który uraduje zwolenników opalania się; „Uczynił słońce, by dniem władało, bo Jego miłosierdzie na wieki”. Na ten temat mam mniej doświadczenia, ale są ludzie, którzy mają specjalny talent wyszukiwania promieni słońca. Słońce jest tak człowiekowi potrzebne. Ono jest znakiem Bożego miłosierdzia, więc mamy o nie wołać.
Ale i dla „nocnych marków” jest tytuł do chwalenia Boga: „Uczynił księżyc i gwiazdy, aby władały nocą, bo Jego miłosierdzie na wieki”. Słońce jest dla tych, którzy w dzień chodzą po świecie, a dla tych, którzy w dzień śpią, jest „księżyc i gwiazdy, aby władały nocą”. Te wszystkie wołania do Boga są podyktowane motywem: „Bo Jego miłosierdzie na wieki”. Gdy człowiek chce być całkowicie wdzięczny wobec Boga, musi umieć odczytać „Boże miłosierdzie, które objawia się wszędzie.
W czwartkowym hymnie nieszpornym była również mowa o wodzie: „Boże ogromnej mocy! Ty wodą użyźniasz pola i wszystko rodzisz dzięki niej. Część jej zostawiasz w strumieniach, a część zabierasz do góry, aby jej w potokach nie było za dużo”. – Gdy woda znajdzie się na dole, wyciska swoje błogosławione znamię. Gdy wzniesie się ku górze, rodzi nadzieję. I wreszcie przenosimy się na wyższy poziom, prosząc Boga: „Daj nam radość, abyśmy nie znali tego, co jest z boleści śmierci”.
Nie chcę w tej chwili mówić specjalnej konferencji o wodzie, jednak rodzi ona szczególną wdzięczność wobec Boga. Przyzwyczailiśmy się, że ona jest. Jednak dzisiaj coraz więcej w prasie krzyczy się, że Polsce grozi zniknięcie wody. Cały świat, na skutek rozwoju produkcji maszynowej, pochłania takie mnóstwo wody, że istnieje poważne zagrożenie na miarę światową – brakiem wody.
Woda jest wspaniałym darem Bożym. Dobrze to wiemy. Chrystus mówił – „pragnę”. Chorzy, którym służymy, wołają – pragnę. Ludzie tak często pragną Jest jakiś pęd człowieka współczesnego do wody i nad wodę. Ludzie wylegają na brzegi rzek i mórz. Gdy dzisiaj rano jechałem przez most, widziałem, ile ludzi szuka wody, oby tylko umieli Bogu dziękować za to, że ona jest, bo może jej nie być.
Wada jest darem Bożym i ma nawet swój wymiar mistyczny. Chrystus na krzyżu objawił nie tylko Krew, ale i wodę: „Jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda” (J 19,34). Odrobina posoki, która została jeszcze w umęczonym ciele Boga-Człowieka, spłynęła z otwartego włócznią boku Chrystusowego. Od wody chrztu zaczęliśmy naszą karierę chrześcijańską na ziemi. Może dlatego, że potrzebna nam była woda Chrztu, niektórzy są w niej tak rozmiłowani; wszędzie jej szukają, radzi z niej jak najwięcej skorzystać. Może ich kapłan obficiej przy chrzcie wodą polał?
O! Jak więc dużo jest tytułów do chwalenia Boga; „Chwalcie Pana, bo dobry, bo Jego miłosierdzie na wieki”.
W tych samych nieszporach czytamy również psalm 136, pełen bólu, o niewolnikach uprowadzonych ze Syjonu, z Jerozolimy, nas rzeki wód Babilońskich: „Tam siedzieliśmy i płakaliśmy, wspominając Syjon. Na wierzbach tamtej krainy zawiesiliśmy nasze harfy”. Przechodnie, którzy ich spotykali, mówili: „Zaśpiewajcie nam którąś z pieśni Syjońskich”. Oni jednak odpowiadali: „Jakże możemy śpiewać pieśń Pańską w obcej krainie”? Tylko tę jedną pieśń możemy zaśpiewać: „Jeruzalem, jeśli zapomnę o tobie, niech prawica moja będzie zapomniana! Niech język przyschnie mi do gardła, jeśli nie będę pamiętał o tobie, jeśli ile postawię Jeruzalem nad wszelką moją radość”.
Tak samo trzeba sobie niekiedy powiedzieć, aby nie wlec ze sobą za wakacje smutnych myśli, które niekiedy nas dręczą. Zostawmy ten cały „Babilon”. W dziejach Bożych niejeden raz o się powtarzał, niejeden naród ucierpiał od wrogów i może również nie chciał śpiewać swoich pieśni. Ale najczęściej się to kończyło. Jadąc na wakacje zostawmy to, co smuci, dręczy i gnębi człowieka, czekającego, kiedy się to skończy. Zostawmy to wszystko, zdejmijmy „cytry z wierzb” i zaśpiewajmy „pieśń Syjonu”. Planujmy jak najwięcej śpiewu, nawet na polach i łąkach. Niech ptaki uczą się od nas, jak się śpiewa…
Jest to konferencja przedwakacyjna, którą chciałem powiedzieć, chociaż nie zdołałem wszystkiego wyrazić. Najważniejsze jest to, aby w czasie wakacji mieć postawę uwielbiania Boga: „Bo dobry, bo Jego miłosierdzie na wieki”.