+48 22 831 61 51 instytut@wyszynskiprymas.pl

W CHRYSTUSOWEJ SZKOLE MIŁOŚCI –
JAK „WYDAĆ” SIEBIE ZA BRACI…
ROZWAŻANIE NA WIELKI POST
[Warszawa, 2 marca 1967]

Modlitwa:
„Któryś za nas cierpiał rany…” Pragnę utrzymać na Tobie, Panie Jezu Chryste Ukrzyżowany, moją uwagę pełną miłości i wdzięczności. Cierpienie Twoje na Kalwarii sprawia, że pozostajesz w mej duszy jako Ten, który poświęca się za mnie. Moja wina i Twoja miłość ku mnie, zaprowadziły Ciebie na Krzyż. Dlatego Krzyż zawsze mi przypomina, jak Ty mnie kochasz. Wziąłeś wszystko z miłości Ojca, aby mnie umiłować i w znaku Krzyża okazać jego miłość ku mnie.
W okresie wielkiego Postu Kościół pragnie utrzymywać moją uwagę na Twojej Męce. Pragnę i ja przeprowadzić ćwiczenia rekolekcyjne pod Twoim Krzyżem. Pragnę w obrazie Twojego cierpienia rozeznać Twą wielka miłość ku mnie – „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, który wierzy weń, nie umarł, ale miał żywot wieczny’ (J 3,16). – To znaczy, aby miał miłość, bo życie jest miłością, a miłość – życiem.
Miłość, którą przyniosłeś, Chryste, od Ojca – światu i mnie, będzie dziś przedmiotem moich rozważań i modlitw.

JEZUS WYDANY NA MIŁUJĄCĄ WOLĘ OJCA

„Oto idziemy do Jerozolimy. I wypełni się wszystko, co napisane jest przez proroków o Synu Człowieczym. Będzie bowiem wydany poganom, będzie wyśmiany, ubiczowany i oplwany. A po ubiczowaniu zabiją Go i dnia trzeciego zmartwychwstanie” (Łk 18,31-33).
Ojciec pragnął ofiary Chrystusa. Chciał, aby dokonała się ona właśnie w ten sposób, jak to widzieliśmy na Kalwarii. Jezus Chrystus, Bóg Wcielony miał pewność i głębokie przekonanie, że tak było potrzeba… Gdy mówił do uczniów swoich, że wypełni się wszystko, co napisane jest przez proroków, że będzie wydany, wyśmiany, ubiczowany i oplwany, a trzeciego dnia zmartwychwstanie, wiedział na pewno, że tak właśnie ma być. Wyrażał nie tyle swoją wiedzę, ile wiedzę daną Mu, przekazaną, wziętą z woli Ojca, wobec której pozostaje tylko spokojna uległość. Świadomość, że wykonał to, co Ojciec chciał, napełniła Jezusa pokojem, który potwierdził słowami: „Wykonało się” (J 19,30).
Wkraczamy w tajemnicę suwerennej woli Ojca, nie ślepej, ale rozumnej i miłującej. Nie ma w Bogu woli, wolnej od miłości. Rozum i wola Boga są tak związane z miłością, iż tworzą jak gdyby dwa „kanały”, którymi przepływa istotowa, Boża Miłość. Jest niezwykłą tajemnicą, dlaczego Miłość Ojca wymagała aż tego, aby Syn Człowieczy był wydany poganom – czyli „podany” ich woli – aby był wyśmiany, ubiczowany i oplwany. A jednak w tym wszystkim jest rozumna i miłująca wola Ojca. I nie może być inaczej, ponieważ Bóg jest Miłością i w działaniu swoim ujawnia zawsze tylko Największą Miłość…
Kiedy miłująca wola Ojca w ten właśnie sposób ukształtowała się w stosunku do Syna? W Bogu wszystko jest od początku – bez początku, a więc i każda Jego wola. Nie tylko wola „generalna”, aby Syn Człowieczy przyszedł na ziemię, ale i „szczegółowa”, by detalicznie stało się wszystko tak, jak rzeczywiście było. Od samego początku taka była wola Ojca! Gdy Słowo Przedwieczne radowało się chwałą na łonie Ojca, „zapadła decyzja”, że Uwielbiony Syn Ojca, największa Radość Ojcowa, będzie wydany światu, będzie wyśmiany, ubiczowany, oplwany, ukrzyżowany i zabity…
„Nikt nie zna Ojca, tylko Syn i komu Ojciec zechce objawić”. Słowo, które zna Ojca w Jego najgłębszych myślach, od początku wiedziało i było świadome, że Ojciec chce, aby Syn był wydany światu; ludzkości, poganom, synagodze, grzesznikom, żołnierzom, Maryi, uczniom, Kościołowi i jego dziejom, wszystkim członkom Kościoła, czyli każdemu z nas, tobie i mnie… Mnie! We mnie właśnie konkretyzuje się to, że Syn pełen chwały, został wydany, abym zrobił z Nim wszystko, na co mnie stać, na co mogę się zdobyć w stosunku do Niego…
Syn od początku zna wolę Ojca i wie, że jest w niej sama Mądrość i Miłość. Czy takiej woli może się oprzeć? Nie może! Ojciec i Syn są jedno, a jedność wyraża się w pełnej uległości i wewnętrznej aprobacie Syna dla mądrości i miłości Ojca. Dlatego Słowo od początku aprobuje plan Ojca. Nie ma rozdźwięku pomiędzy wolą Ojca i Syna.
My, słabi ludzie, toczący nieustanne boje z Bogiem, możemy sobie wyobrażać „dialog” pomiędzy Ojcem i Synem. Jeżeli jednak jest jakiś „dialog”, to tylko w sensie aprobatywnym: „Oto idę, Ojcze, abym czynił wolę Twoją”. – Ecce venio… Późniejsze wydarzenia spotykają się z absolutna uległością Syna, wtedy nawet, gdy przez umęczone Człowieczeństwo przebiła się skarga: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Mk 15,34).
Jeśli widzimy na ziemi Słowo Przedwieczne, które Ciałem się stało, znaczy to, że wypełnia się odwieczna wola Ojca: „Będzie wydany” – i już jest wydany! Na co? – Na wolę Ojca! Jezus, od początku bez początku, i poprzez całe swoje ziemskie życie, został wydany na wolę Ojca… Został wydany, „iż sam chciał”. Wolą Ojca został wydany światu, poganom, mnie!
Świadomość tego towarzyszyła Jezusowi przez całe jego życie. Towarzyszyła Mu od początku – bez początku, aż ku temu początkowi, który jest dla ziemi „pełnią czasów”, gdy Syn Boży zawołał z łona Matki: „Abba, Pater, Ojcze!”… Towarzyszyła Mu, gdy był na ramionach Maryi, w żłobie Betlejemskim i gdy stale, normalnie rósł i rozwijał się… Sam mówi o tym w świątyni Jerozolimskiej, gdy zgubił się swym ziemskim Rodzicom: „W sprawach, które są Ojca mego, potrzeba, abym był’ (Łk 2,49). Tak samo było podczas lat pracy apostolskiej; „Zstąpiłem z nieba nie żebym czynił wolę moją, ale wolę Tego, który mnie posłał’ (J 6, 38). W swym posłusznym trudzie nie miał gdzie głowy skłonić, dopiero skłonił ją na krzyżu, gdy się wszystko wykonało… Przedtem jednak czekały Go policzki, bicze, żarty, drwiny, zniewagi, krzyż, śmierć i grób.
Chrystus „nosi to w sobie” i przeżywa, będąc jeszcze w chwale, w najczystszej, niezakłóconej niczym miłości i jedności z Ojcem; i po Wcieleniu, gdy Ciało Jezusa z przedziwną harmonią włącza się w wewnętrzną uległość Słowa. Na chwilę tylko Jezus poddaje się ciężarowi Ciała, gdy woła: „Ojcze, jeśli można, oddal ode mnie ten kielich”. Ale On wie, że nie można… Próbuje się „ratować”, jak zwykły człowiek, ale natychmiast zwycięża w Nim Człowiek, wspierany łaską: „Wszakże, nie to, co ja chcę, ale co Ty” (Mk 14,36). Jakie to Boże i jakie to ludzkie! Każdy człowiek w swych wątpliwościach i niepokojach, tak samo prosi: „Jeśli można…” – Zmagania Jezusa-Człowieka ze Słowem przedwiecznym integralne wypełnienie woli Ojca, staje się dla nas „drabiną” i wzorem wśród wzlotów i upadków. „Tu cognovisti sessionem meam et resurrectionem meam” – Ty znasz moje upadki i dźwigania się…
Bóg Człowiek w swoim działaniu ma wzgląd na zwykłego człowieka, na mnie. Poddał się imperatywnej mądrości i miłości Ojca, wydał się na wolę Ojca, „abyśmy sinością Jego byli uleczeni” z naszej słabości, chwiejnej woli, niepokoju umysłu i niestałej miłości.

MARYJA WYDANA NA WOLĘ OJCA I SYNA – „POTRZEBA BYŁO…”

Zawsze nas zastanawia skupiona uwaga przyjaciół Chrystusa, którzy wytrwali przy Nim od momentu ukrzyżowania, aż do zdjęcia z krzyża. Chociaż niepokój ogarnął przyrodę i sprawców Męki, wielki pokój zstąpił w serca tych, którzy ufali Jezusowi. Zaznaczył się on szczególnie w postawie Maryi. Prawdziwie królewski pokój zachowuje Królowa Pokoju. Wystarczy jedno krótkie zdanie na określenie tego, co działo się w Jej duszy: „Stała pod krzyżem…”
Ci, którzy stoją pod krzyżem są również pełni pokoju. Ufają Tym Dwojgu – Jezusowi i Maryi – świadomi, że Oni dobrze wiedzą, co się dzieje… Wiedzą, że to wszystko dzieje się z woli Ojca, której trzeba się z zaufaniem podporządkować. „Każdy, kto czyni wolę Ojca mego, który jest w niebiesiech, ten moim bratem i siostrą i matką jest” (Mt 12,49). Pokój wewnętrzny zawsze rodzi się w wyniku wypełniania woli Bożej, do której mamy pełne zaufanie.
Wewnętrzny pokój, napełniający Maryję, Współodkupicielkę, udzielał się Jej najbliższemu otoczeniu. Maria Kleofasowa, Maria Magdalena i niewiasty galilejskie stały opodal spokojne. Niepokój żołnierzy, synagogi i faryzeuszów nie wpłynął na ich postawę. Nie zakłócił w nich przekonania, że to, co się na ich oczach staje, jest potrzebne!… Potrzebne jest jakąś wewnętrzną i niepokonalną potrzebą, określoną przez Boga Ojca i przyjętą przez Syna. Pan Jezus to potwierdził w rozmowie z uczniami w drodze do Emaus: „Czyż nie potrzeba było, aby Chrystus ucierpiał i tak wszedł do chwały swojej?” (Łk 24,26).
„Potrzeba, aby był wydany…” Wie to najlepiej Matka Chrystusowa. On to usłyszała od Symeona; „Oto przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A duszę Twą własną przeniknie miecz” (Łk 2, 34). Na pewno dobrze te słowa zrozumiała. Także uczniowie z pewnością Jej powtórzyli, co mówił Jezus, idąc do Jerozolimy, że wypełni się wszystko, co Ojciec zamierzył, a co Izajasz opisał z przeraźliwą dokładnością. Ludzie są usłużni, więc na pewno wszystko Maryi powtórzyli. Wiedziała… Ale miała przekonanie, że potrzeba, aby się to wszystko stało. To wewnętrzne przekonanie ukształtowało Jej postawę poprzez całe życie z Jezusem, a zwłaszcza na Kalwarii.
Może i Ona miała swoje wahania? Może pod wpływem wieści, że Jej Syn „oszalał”, pobiegła, aby z braćmi Jezusa domagać się przyjęcia, posłuchania, audiencji?… Może chciała przez moment odwieść Go z tej drogi? Może poddała się Piotrowemu: „Nie przyjdzie to na Ciebie, Panie” (Mt 16,22). – My za Ciebie na śmierć i do więzienia! My Cię obronimy, mamy miecze… – Może w jakimś wymiarze i w Niej to było? Przez wszystko jednak przebijała się świadomość mądrości i miłości Ojca. Potrzeba, jednak potrzeba… Dlatego poddała się Jego miłującej woli i konsekwentnie współdziałała z Synem, który spokojnie dążył, aż się wszystko wykona… Dlatego też, gdy była pod Krzyżem, stała pełna niezwykłego pokoju. Miała świadomość, że wszystko dzieje się przez wielką mądrość i miłość Najlepszego Ojca.
Jezus – dobrowolnie wydany na wolę Ojca!… Maryja – z pełną uległością wydana na wolę Ojca i Syna!…

KAŻDY Z NAS – JAK CHRYSTUS – WYDANY NA WOLĘ INNYCH…
CO CZŁOWIEK MOŻE ZROBIĆ Z CZŁOWIEKIEM?

A co się działo? – wszystko, co opisali czterej Ewangeliści, a przedtem – Izajasz w swym proroczym widzeniu! Może to on narzucił schemat opisu Ewangelistom? A może oni widzieli w jego proroctwie potwierdzenie tego, co sami przeżyli i widzieli, a co Duch Święty kazał im zapisać? Obraz namalowany prze Proroka, wewnętrznie ich umacniał: – Niech pióra wasze się nie wahają. Piszcie śmiało!
Wiemy, jak wstrzemięźliwie opisana jest Męka Chrystusa. Wszystko, co Jezus przeżył, zanotowane jest w kilku zaledwie wierszach. A przecież możemy sobie wyobrazić, ile w niej było wrażeń, doznań, udręk, cierpień! Nam tego oszczędzono, aby nie urażać naszej słabości i głębokiej czci dla Boga Człowieka, dla Jego potęgi i chwały, którą ma u Ojca. Zapisano więc bardzo mało, tyle tylko, ile jest konieczne. Nas, ludzi zmysłowych, rażą drastyczne terminy, w których mieści się morze zniewagi: będzie wyśmiany, ubiczowany, oplwany, ukrzyżowany, zabiją Go! Ciągle kogoś zabijają, ludzi i inne stworzenia Boże, a oto jeszcze – Jego!
I właściwie, po co to wszystko było potrzebne, kiedy i tak wiemy, że jeden akt miłości Syna, jedno – „Ojcze, oto idę, aby pełnić wolę Twoją”, wystarczyłoby dla zbawczej satysfakcji. Ojciec, nieskończenie miłujący Syna, wie, że cena Syna jest taka sama, jak Ojca, bo Oni są jedno. W całym swym ogromie Syn Boży ma tę samą wartość, co Ojciec Niebieski. Wewnętrzna uległość Syna powinna Ojcu wystarczyć. Mogło być niepotrzebne ciało, krew i męka… A jednak to wszystko – było!
Męka Chrystusa – powiedział ktoś – bardziej jest potrzebna ludziom niż Bogu. Bóg Człowiek raz ją przeszedł i więcej Go ona w Jego Boskim Człowieczeństwie nie dotyka. Ale drugi Adam, twórca nowego porządku, pozostawił po sobie na ziemi Lud Boży, złożony z miliardów jednostek, których dzieje są tak różne, ale zawsze – pełne męki i krzyża.
Każdy z ludzi jest w jakimś sensie wydany… Chrystus chce nam pokazać na Sobie, jak trzeba to wszystko znosić. Staje więc na czele wielkiego pochodu dzieci swoich, obarczonych krzyżem, odkupionych Jego Najdroższą Krwią – Sam z Krzyżem na ramionach i woła; „Kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie i weźmie krzyż swój i naśladuje Mnie” (Mt 16,24). W praktyce znaczy to tyle, że każdy z nas jest wydany w ręce innych. Jest wydany, ubiczowany, oplwany, w jakiś sposób zabijany, wykańczany… Pozostaje tylko nadzieja, że któregoś dnia zmartwychwstanie. W dziejach Chrystusa wydanego w ręce pogan, ludzi, świata, narodów, w moje własne ręce – bo Go przecież dotykam wolą, myślą, sercem – jest synteza życia każdego z nas. W dziejach Jezusa odnajdujemy własną historię. Może nie wszystko zostanie powtórzone, ale na pewno coś się powtórzy…
Wielkie morze ludzi, miliardy żyjące na ziemi, są wydane w ręce innych. Oni zrobią z nimi, na co ich tylko stać. Człowiek ujawnia swoją osobowość w sposobie traktowania bliźnich. Prześladowca, wykonujący wolę zwierzchników, wypowiada się w sposobie dręczenia ludzi. Właściwości ukryte i nieznane, które są osobistą tajemnicą danej osoby ludzkiej, zostają rozpoznane w kontakcie z innymi. My także rozpoznajemy swoje „zdolności”, gdy dostaniemy w ręce człowieka…
Najłatwiejsza i najmniej realna jest miłość abstrakcyjna, idealna, idealistyczna, a najprawdziwsza – miłość konkretna. Realizuje się ona na otoczeniu, na konkretnym człowieku. Widzimy wtedy, jaka miłość z nas emanuje. Właściwe rozpoznanie człowieka i siebie samego, możliwe jest dopiero przez kontakt z otoczeniem. To głębokie prawo psychologiczne określił Chrystus, mówiąc: „Po tym poznają wszyscy, żeście uczniami moimi, jeśli miłość mieć będziecie jeden ku drugiemu” (J 13,35). Jak odnosicie się do siebie wzajemnie? Co robicie z człowiekiem „podanym” na waszą wolę? Gdy zobaczą, jak traktujecie brata, poznają i dowiedzą się, czyjego ducha jesteście!
Jaka była synagoga i świat faryzeuszów, poznaliśmy po tym, co uczyniono z Jezusem. Epoki historyczne oceniamy według sposobu obchodzenia się z człowiekiem. Dzisiaj ocenia się wartość ustrojów według przepisów podchodzenia do człowieka. Nie ilość fabryk ani charakter organizacji życia gospodarczego świadczy o jego wartości, tylko sposób traktowania człowieka!
W książce „Marksizm i jednostka ludzka” pisze Schaff o osobliwej alienacji, która się u nas dopełnia. Ustrój, do którego należy zarząd rzeczami, naraz ich nie dostrzega, ale tworzy styl rządzenia ludźmi na sposób rzeczy. Osoba jest umieszczona na szarym końcu w kategorii… rzeczy! Jest to alienacja, która przyprawia o rozpacz wszystkich wykonawców ustroju materialistycznego.
Wartość ustroju i doktryny zależy od tego, czy odpowiada tęsknotom i współczesnym zamówieniom społeczeństwa. Jeśli nie odpowiada, skazuje się na śmierć. Po tym poznaje się również epoki historyczne, jak sobie poradziły z człowiekiem i co mu dały. Ostatecznie, ciągle aktualny jest w świecie prymat osoby ludzkiej – i na to rady nie ma! Może istnieć obłędna doktryna, ustanawiająca prymat rzeczy, ale wcześniej, czy później sama się unicestwi, bo zawsze najważniejszą „rzeczą” pozostanie – człowiek!
Dla nas istotne jest to, co człowiek robi z człowiekiem? Skróconym schematem naszych dziejów jest Męka Chrystusa, opisana krótko i zwięźle. Po co zresztą to wszystko szerzej opowiadać, kiedy i tak zostanie później rozwinięte w dziejach każdego człowieka. Chrystus, Nowy Adam stoi na czele Rodziny ludzkiej. On wszystko doświadczył, największej Męki, dlatego może powiedzieć za prorokiem: „Spójrzcie i obaczie, czy jest boleść, jako boleść moja?” (Th 1,12). „Jam robak, a nie człowiek, pośmiewisko ludzkie i wzgarda pospólstwa” (Ps 21). Oto pełnia męki i cierpienia! Wszystko najgorsze, co można wymyślić i uczynić z człowiekiem, skoncentrowało się na Chrystusie: „Nie ma w Nim krasy, ani piękności”. „Ecce Homo – Oto Człowiek!” Nawet Piłat się wzrusza: „Króla waszego będę krzyżować?” – Króla waszego?! Człowieka, Króla stworzenia? Ale „podany jest” na wolę zwycięzcy…
Każdy człowiek jest podany na wolę innych. Zależy tylko w czyje ręce się dostanie i co one z nim zrobią. A jeśli tych rąk jest mnóstwo?… Niewiele było rąk, które krzyżowały Boga Człowieka. Można by nawet obliczyć tych, którzy bezpośrednio lub pośrednio dotknęli Chrystusa. A ilu dłoniom, sercom, myślom, uczuciom poddany jest każdy z nas?
Może w nas niekiedy powstać reakcja, jak w Człowieku – Jezusie: „Jeśli źle powiedziałem, daj świadectwo, o złem, a jeśli dobrze, czemu mnie bijesz?” (J 18,23). Jest to rozumna reakcja, do której mamy prawo. Ale czy jest to możliwe, abyśmy zawsze tak odpowiedzieli? Nie jest to możliwe! Wielu ludzi nas dotyka, a każdy na miarę swoich możliwości, właściwości i wartości. Gdybyśmy mogli zarejestrować jakimś instrumentem telepsychicznym wszystkie prądy myślowe i uczuciowe, które emanują z króla stworzeń, jakim jest człowiek, bylibyśmy – przerażeni! Zobaczylibyśmy naprawdę, kim może być człowiek…
Boże, któż by chciał to ujawnić i odczytać?! Człowiek poznałby wtedy wszystko, co z serc, myśli i woli jego braci do niego się odnosi. Byłoby to męczeństwo, gorsze niż to, którego dopuszczali się ongiś Żydzi na małych dzieciątkach, to byłoby straszne!
Czy jest to pesymizm? Nie, raczej doświadczenie!…

LOS CHRYSTUSA, WYDANEGO NA MOJĄ WOLĘ W BRACIACH MOICH…
RATOWAĆ CZŁOWIEKA – PRZEDE MNĄ!!! BRONIĆ INNYCH PRZED SOBĄ

Gdy stoimy pod krzyżem i patrzymy na Jezusa, co z Nim zrobiono, pytamy siebie: czy ja też mógłbym podobnie z Nim postąpić? Czy mógłbym Go tak samo umęczyć? Odpowiadam sobie: ależ nie! Za nic w świecie! Wtedy natychmiast przypominają mi się Chrystusowe słowa: „Coście uczynili jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40).
Zaraz więc pytam siebie i robię rachunek sumienia, łapię się za myśl, mózg, serce – co ja uczyniłem jednemu z braci moich najmniejszych? – O! Dobrze to wiem! Dzięki Bogu, że mój brat tego nie wie, co o nim myślę… czego dla niego pragnę… czym się w stosunku do niego kieruję… Nikt tego na razie – dla świętego spokoju – nie wie, chociaż „wszelka skrytość jawną będzie”. Jak dobrze, że na razie nikt tego nie wie! Ale trzeba natychmiast cos robić, cos przebudować w swej duszy, aby było inaczej.
Ciągle więc patrzę na krzyż, który jest wielką szkołą miłości i formacji ludzkiej osobowości. Nie chcę – za nic! – aby to wszystko, co stało się na krzyżu, powtórzyło się na kimkolwiek. Nie chcę, aby to samo wycierpiał „drugi Chrystus”, mój brat i bliźni… – „Będzie wydany… wyśmiany, ubiczowany, oplwany…” – Boże! Czyżby to wszystko miało się powtórzyć na „drugim Chrystusie”, bracie moim, wydanym na wolę moją?! Nie chcę, nie chcę – za nic!!! Nie chcę zadawać męki nikomu, w najmniejszym wymiarze. Chociażby ktoś był wydany „na mój łup”, „podany” na moją wolę, nie chcę go niczym ranić. Niczym! – ani przez wyśmianie, czy wewnętrzne drwiny, którymi niekiedy oblepiam człowieka jak tapetą – ani przez „biczowanie” myślami, uczuciami, językiem, nie mówiąc już o słowach, które jak pocisk mogą ugodzić w człowieka. Nie chcę, aby ktokolwiek był przeze mnie „oplwany”…
To wszystko jest straszne! Ale na tym polega szkoła krzyża, który budzi wyrzuty sumienia, jest rachunkiem sumienia, wolą reformy, odmiany. – „Potrzeba, aby wywyższony był Syn Człowieczy”. – „A Ja, gdy będę podwyższony nad ziemię, wszystkich do siebie przyciągnę” (J 12,32). W jaki sposób? Czy przez to, że wszyscy będą Go naśladować? A może przez to, że pomyślą o tym, co się stało, kto to uczynił i dlaczego? A może patrząc na taką miłość, odpłacę Mu miłością za Miłość?
Odpowiem sobie – i ja wszystkich pociągnę do siebie… Współczucie, które budzi we mnie Chrystus na krzyżu, przeniosę na wszystkich, którzy mnie otaczają. Od razu coś się we mnie „przyhamuje”: zapędy osobiste, nieuporządkowane uczucia, egoizm, samolubstwo, złośliwość, niecierpliwość, popędliwość, osąd zuchwały o innych, nieszczerość wewnętrzna itd. Nie da się tego wyliczyć, jak nie da się policzyć biczów, które spadły na Ciało Boga Człowieka.
Krzyż jest Katedrą, która do nas przemawia… Bóg w swej mądrości i miłości zapragnął, aby stanęła na ziemi katedra wychowania społecznego. Wszyscy przechodzący podle drogi, mają widzieć ją, coś z niej ma do nich dochodzić, czegoś się nauczyć. Ma to ogromne znaczenie dla każdego człowieka, którego za wszelką cenę – patrząc na Krzyż – pragnę ratować przede mną!
A może raczej powinienem pomyśleć, jak siebie ratować przed innymi? Obraz Chrystusa Umęczonego i na to daje mi odpowiedź. – „On nie otworzył ust swoich i jak owca na zabicie był prowadzony”. – Nie bronił się i nie obmyślał, jak siebie bronić. Nawet uczniom swoim doradzał, że gdy będą prowadzeni przed oblicze książąt i władców, niech „nie myślą, jak i co mają mówić” (Mt 10,19).
Teraz toczy się proces jednego księdza, oskarżonego o kazania. Miał dwóch adwokatów i obydwaj na sali oświadczyli, że nie będą go bronić. Pozostał sam. Może to lepiej dla niego, bo wtedy sam Bóg przyjdzie mu z pomocą. – „Nie myślcie, jak i co macie mówić, bo onej godziny, co macie mówić, będzie wam dane” (Mt 10,19). Człowiek niekiedy ma chęć uruchomić najmniejszą cząstkę swego ciała – język – we własnej obronie. Dzięki Bogu, że język nie ma wymiarów nogi! Dopiero byłaby to obrona! Tak bronią się osły i konie…
Chrystus Pan nie skorzystał z prawa do obrony, lecz „non aperuit os suum”. Nie o to idzie, abyśmy umieli bronić siebie przed innymi, lecz by każdy z nas myślał, jak ma bronić innych przed sobą!! Wtedy nastąpi wyrównanie stosunków społecznych. O, jest to bardzo idealistyczna recepta, która wymaga długodystansowego oddziaływania chrześcijańskiego. Nie jest to łatwe. Ale czasem, gdy nas bardzo „ponosi”, nie zaszkodziłoby tego spróbować.
Dzieci Najmilsze! Są różne sposoby obrony. Ludzi jest miliardy, a każdy z nas jest „jak wróbel samotny na dachu”, jak kołek w płocie. Dlatego nasz wysiłek nie powinien zmierzać do tego, jak siebie obronić przed miliardem nastających na mnie. Przecież to i tak nic nie pomoże! – Czyż zdołam się obronić przed miliardem? – „Otoczyło mnie mnóstwo cielców, byki Baszanu mnie otaczają. Rozwierają przeciwko mnie swoje paszcze” (Ps 21). „Ja zaś modliłem się…” – „Modliłem się” o to, abym umiał przynajmniej innych obronić przed sobą, to znaczy – duszę swą dać za braci.

KRZYŻ – SZKOŁĄ MIŁOŚCI, „KATEDRĄ WYCHOWANIA SPOŁECZNEGO”

Oto Chrystusowa „szkoła Krzyża’, tej »Katedry wychowania społecznego«, którą z woli Boga Chrystus ustanowił na Kalwarii.
W tym wymiarze Krzyż i jego nauka są aktualne, aż do skończenia świata. Widzę w nim Mądrość i Miłość Najlepszego Ojca, który na przykładzie Syna swojego chciał ustanowić wielką „ubezpieczalnię” dla każdego człowieka przed innym człowiekiem… przed nami… przede mną… Jest to tajemnicze źródło pokoju i chrześcijańskiego współżycia.
Jak się to wszystko kończy?… Oto tak… – Wprawdzie Jezus był wydany poganom, wyśmiany, ubiczowany, oplwany i zabity, ale trzeciego dnia – zmartwychwstał! I każdy, kto przez to wszystko przeszedł – kogo wyśmiano, a on nie odpowiadał – kogo ubiczowano, a on nie reagował – kto był oplwany, a nie płacił złem za złe – mobilizował w sobie wielkie moce do zwycięstwa, zwyciężył i kiedyś… zmartwychwstanie.
„Kto chce iść za mną, niech weźmie krzyż swój na każdy dzień i naśladuje mnie (Mt 16,24). O, jakie to trudne i jakie konieczne! Właśnie dlatego, że jest aż tak trudne i konieczne, Krzyż nadal jest aktualny, nadal jest szkołą miłości i wychowania społecznego, nadal utrzymuje się i stoi, podczas gdy świat przewala się pod Jego ramionami. Pod ramionami Krzyża przemijają dzieje ludzkości i dzieje każdego człowieka. Porwany tą falą każdy musi przynajmniej na moment spojrzeć na Krzyż i zawołać” „O, Crux ave, spes unica! – Witaj Krzyżu, nadziejo jedyna!…” Amen.