+48 22 831 61 51 instytut@wyszynskiprymas.pl

Powszechne powołanie do świętości

ZAKOŃCZENIE NOWENNY O BEATYFIKACJĘ I KANONIZACJĘ SŁUG BOŻYCH – NASZYCH RODAKÓW

[Warszawa, kościół Wszystkich Świętych, 8 grudnia l970]

Od kilku dni świątynia wasza w Rodzinie parafialnej pod wezwaniem Wszystkich Świętych modli się o beatyfikację i kanonizację naszych Rodaków. Chwalebny ten zwyczaj ma już tradycję. Przybywają tutaj kaznodzieje Boży, zainteresowani sprawą publicznej czci naszych Rodaków w świątyniach. Dzisiaj mamy zakończyć na rok bieżący nasze zgromadzenia modlitewne, aby wrócić do nich – jak ufamy – w roku przyszłym.

NAUKA KOŚCIOŁA O ŚWIĘTYCH OBCOWANIU

Dzieci Boże! Gdy myślimy o świętych, myśli nasze i uczucia kierują się bardzo daleko. Szukamy ich w niebie. Wierzymy, że nawet wtedy gdy nie odbierają jeszcze na ziemi czci publicznej, radują się już przyjaźnią dzieci Bożych i doświadczają „co nagotował Bóg tym, którzy Go miłują”. Chwalebne jest oderwanie się chociaż na moment od spraw tej ziemi i włączenie się w świętych obcowanie.
Słusznie czynimy patrząc w niebo. Nie możemy jednak zapominać o radzie, którą otrzymali Apostołowie śledzący Chrystusa odchodzącego do nieba. „Dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Ten Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba” (Dz 1,11) Można przytoczyć jeszcze inny przykład, z Ewangelii. Gdy Chrystus był na górze Przemienienia, uczniowie wybrani – Piotr, Jakub i Jan – uszczęśliwieni odosobnieniem mówili do Niego: „Dobrze nam tu być, uczyńmy tu trzy namioty, pozostańmy tutaj”. – A jednak Chrystus sprowadził ich na ziemię. Podobnie i Apostołowie po Wniebowstąpieniu Chrystusa zeszli z góry Oliwnej i zgromadzili się w Wieczerniku, aby tam oczekiwać na przyj Ducha Świętego. Mieli bowiem rozpoczęć wypełnianie zadania: iść na wszystek świat i dać świadectwo Chrystusowi.
Dzieci Boże! Myś1ąc o świętych, modląc się do nich i prosząc o uczczenie świątobliwych Polaków w publicznej czci Kościoła, nie możemy zapominać o osobistym obowiązku świętości. Zanotowano w dziejach świętości pewne zdarzenie: spotkanie św. Tomasza z Akwinu ze św. Bonawenturą. Bonawentura pisał właśnie życiorys św. Franciszka z Asyżu. Tomasz, wielki myśliciel, powiedział wtedy: „Pozwólmy, niech święty pracuje na rzecz świętego”. Bo już wówczas uważano powszechnie Bonawenturę, wybitnego teologa, za człowieka świętego.
Święci mają pracować na rzecz świętych. Można w tym widzieć również świętych obcowanie. Niewątpliwie ci, który radują się przyjaźnią Bożą w niebie, „pracują” na nasze dobro. Ale i my, wędrujący jeszcze przez ziemię, mamy też pracować na rzecz świętych. Oczywiście, praca ta nie jest równa. Ci, którzy odeszli już do Boga, którzy są w chwale albo na drodze oczyszczającej – mają większą świadomość i znajomość naszych spraw, lepiej widzą każdego z nas aniżeli my, chociaż stoimy jeden obok drugiego. Nam się nieraz wydaje, że znamy ludzi. Ale dopiero święci, którzy uczestniczą w Bożej wiedzy i przez Bożą miłość ogarniają w doskonały sposób wszystkich miłością, dopiero oni dobrze znają się na ludziach. Powiedziano w Piśmie świętym, że Chrystus tak znał ludzi, iż nie trzeba było Mu nic mówić o człowieku, On sam wiedział, co jest w człowieku. W takiej wiedzy uczestniczą również święci. Oni wiedzą o nas wszystko, Przez wiedzę Bożą patrzą w nasze dusze, a przez miłość czerpaną z Boga ogarniają nas i nasze sprawy i orędują do Ojca Miłości za wszystkimi dziećmi Ojcowej Miłości. Święci znają nasze potrzeby, umieją w nie wglądać. Nazywamy ich Orędownikami.
W podobnym, chociaż w mniejszym stopniu wiedzy o nas uczestniczą ci, którzy już odeszli z tego świata. Może to są nasi rodzice: matka, która nam służyła i płakała nad nami; ojciec, który zamęczał się w pracy, aby utrzymać rodzinę; siostra czy brat. Może to ci, którzy zginęli w czasie wojny; ci, na których mogiły chodzimy. A może ci, których wspominamy w miejscu ich śmierci, gdy przychodzimy do łoża, na którym umarli, do pokoju, w którym cierpieli. I słusznie czynimy. Zaleca nam bowiem Kościół modlitwę za zmarłych w miejscu ich spoczynku czy śmierci. Zmarli są nam bliscy, znają nasze życie, interesują się nim. Matka, która nie była w stanie za swojego życia poznać wszystkie drogi syna czy córki, teraz widzi wszystko i dobrze widzi. Nieraz modlitwą ochrania swe dzieci przed złem. Im bliżej nasi zmarli będą Boga, oczyszczając się z win doczesnych, tym ich świadomość i wiedza nas będzie większa.
Jeden z rozdziałów nauki Kościoła poświęcony jest nauce o świętych obcowaniu.

OSOBISTE POWOŁANIE DO ŚWIĘTOŚCI

Mówiąc o świętych, modląc się do nich, szukając przyczynienia świętych u Ojca Niebieskiego, nie zapominajmy o osobistym obowiązku świętości. Sobór Watykański II poucza, że istnieje powszechne powołanie do świętości – wszystkich bez wyjątku. Cokolwiek byśmy o sobie myśleli, jesteśmy powołani do świętości, to znaczy do przyjaźni z Bogiem, do miłości, w jakiej mamy żyć, łącząc się z Trójcą Świętą, a przez miłość Trójcy Świętej – jednocząc się ze wszystkimi.
Nasze osobiste powalanie do świętości zaczyna się od chwili, gdy przez Chrzest zostaliśmy wszczepieni w życie Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Człowiek ochrzczony nie jest już samotny. Może nam się niekiedy wydawać, że jesteśmy osamotnieni, opuszczeni. A jednak w Kościele nie jest to możliwe. Wszczepieni przez Chrzest w Trójcę Świętą należymy do Rodziny Bożej zwanej Kościołem Chrystusowym. Chrzest jedno czy nas wszystkich ze sobą, bo wszyscy jesteśmy ochrzczeni w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Wszyscy nosimy na sobie znamię Boże, odbije się na nas światło oblicza Bożego, jesteśmy świątynią Boga, mieszkaniem Ducha Świętego. Pamiętajmy o tym. Szczególnie Wy, małe dziateczki, które nie zawsze macie świadomość tego, że kapłan ochrzcił Was w Imię Trójcy Świętej, że polewając wasze główki wodą żywą Chrztu przyzywał Ojca, Syna i Ducha Świętego nie tylko na moment Chrztu, lecz na całe życie. To nie był tylko obrzęd zewnętrzny, ceremonia, to było wszczepienie Was w Trójcę Świętą. Odtąd już nosimy Boga w sobie i to nie tylko w duszach, ale – jak mówi Apostoł – i w ciałach naszych.
Jeszcze żywsze wszczepienie w świętość dokonuje się przez Sakrament Bierzmowania, przez który Duch Święty, Duch Miłości napełnia nasze życie i ubogaca nas swoimi darami. Odnawia się w nas życie świętości przez Eucharystię, która nas przemienia stale w Chrystusa. Życie eucharystyczne jest przyczyną naszego zmartwychwstania. „Kto pożywa moje ciało i pije moją krew, trwa we mnie, a Ja w nim.. a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J 6,54). Żyjąc życiem eucharystycznym, przygotowujemy nasze ciało na dzień zmartwychwstania.
Uświęcamy się również przez obecność Chrystusa wśród nas. Chrystus mówił: „Gdziekolwiek was zgromadzi się dwóch albo trzech w Imię moje, tam i ja jestem (Mt 18,20). Stoimy tutaj w tysięcznej rzeszy dzieci Bożych, jest wśród nas Chrystus, bo zgromadziliśmy się w Jego imię. A ponieważ jeden jest Wieczysty Kapłan – Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel i Uświęciciel, dlatego On nas ogarnia i jednoczy. Jak jest w tym zgromadzeniu, tak też jest i w całym Kościele Bożym. Sobór mówił o misterium Kościoła, to znaczy – o obecności Chrystusa w Kościele i o współobecnej w misterium Chrystusa i Kościoła Maryi.
Kościół po Soborze z upodobaniem wzywa nas na zgromadzenie wiernych. Chce przez to sprowadzić Chrystusa wśród nas i stworzyć z nas jedno ciało i jednego ducha. Zjednoczenie z Chrystusem pogłębia się, gdy w czasie zgromadzenia czytamy lekcję lub Ewangelię. Kościół polecił, aby w odnowionej liturgii było jak najwięcej czytań Pisma św., bo w ten sposób słowo Boże mieszka w nas obficie.
Są to znaki zewnętrzne, jednakże głęboko nas przenikające i stwierdzające, że jesteśmy otoczeni aurę świętości. Słusznie mógł pisać Apostoł do pierwszych gmin chrześcijańskich w Kościele: „Pozdrówcie świętych” zgromadzonych w Koryncie, Efezie, Filippach, Tesalonikach – gdziekolwiek. I my, zgromadzeni w kościele, jesteśmy świętymi. Może nas to szokuje, może niepokoi, a może obudza sumienie i przypomina tyle najrozmaitszych spraw, które wykluczają nas ze świętości zgromadzenia. Niemniej jednak Kościół nam to nieustannie przypomina. Nazywani świętymi, musimy tak pracować na rzecz świętych, aby pogłębiła się wspólnota, o którą modlimy się w każdej Modlitwie Eucharystycznej. Za chwilę, gdy kapłan będzie odmawiał trzecią Modlitwę Eucharystyczną, usłyszymy prośbę, abyśmy jak najbardziej byli wszczepieni w Chrystusa.
Oto, Dzieci Boże, dlaczego my już dziś, chociaż pełni słabości i złych skłonności, poddani nastrojom, prowokowani do zła, niewiary i nienawiści, jesteśmy wezwani, aby przebijać się nieustannie przez osobiste słabości i ufać Bogu, który jest Święty. Chrystus pragnie, abyśmy byli świętymi, jak i On jest święty, to znaczy byśmy byli w przyjaźni Bożej, wszczepieni w nieogarnioną miłość Bożą.

NIEPOKALANA – SZCZYTOWY ZNAK NA DRODZE DO BOGA

Są to zadania wielkie i trudne. Pracujemy nad tym całe życie. Udaje się nam lub nie, zwyciężamy lub przegrywamy. Zwyciężając, z ulgą wołamy: „Chwała na wysokości Bogu!”; przegrywając, nie tracimy ufności w Boże miłosierdzie, albowiem – jak mówi Kościół w jednej z modlitw – wszechpotęga Boga najwspanialej objawia się w przebaczaniu i miłosierdziu.
Skoro więc zadanie tak trudne, skoro nieraz przegrywamy, słuszną jest rzeczą, abyśmy w naszej drodze mieli wzory i znaki, które pobudzałyby nas do wierności. Chrystus nazwał się przecież Drogą. Dzisiaj przy drogach publicznych jest mnóstwo różnych znaków, napisów i drogowskazów. Umieszczamy je, aby zapobiec katastrofom. Pomimo tego częste są wypadki, niejednokrotnie na skutek nieuwagi, nietrzeźwości, niesumienności, lekceważenia życia. Jeżeli my na naszych drogach, które prowadzą do miast czy wsi, ustawiamy tyle znaków i drogowskazów, nie powinno nas dziwić, że Bóg na swym potężnym trakcie, na prawdziwie słonecznej autostradzie ustawia swoje znaki, które wskazują nam Niebo. Tymi znakami są święci. Zapewne, Drogą jest Chrystus, ale znakami są święci, którzy idą za Chrystusem.
Najwspanialszym, szczytowym Znakiem jest Bogurodzica Dziewica, którą nazywamy Niepokalanym Poczęciem. Czytaliśmy dziś w słowie Pańskim niezwykłe pochwały Maryi. „Bądź pozdrowiona, łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami…” Czy można powiedzieć o człowieku coś wspanialszego? Przed wiekami już przeznaczył Ją Bóg do wypełnienia zadania wyjątkowego i niepowtarzalnego, aby była Matką Słowu Przedwiecznemu, Matką Bogu Człowiekowi, Matką Jezusa Chrystusa. Takie zadanie wymagało wyjątkowego przygotowania. Może dlatego Bóg tak wcześnie Ją zapowiedział, bo – jak czytaliśmy w pierwszej lekcji – uczynił to już w Raju, i tak często przypominał ludzkości – jak to słyszymy w liturgii adwentowej – o Dziewicy, która pocznie i porodzi Syna i nazwie Imię Jego Emanuel, Bóg z nami.
Szczytowym drogowskazem, Światłem – „Niewiasta obleczona w słońce, gwiazdy nad Jej głową, a księżyc pod Jej nogami” – jest właśnie Maryja, którą zwiemy – za Kościołem Bożym – Niepokalanym Poczęciem. Wspaniały i potężny Wzór!
Pomyślmy tylko, dla ilu ludzi ten Wzór – zda się trudny do osiągnięcia – jest pobudką do naśladowania, do miłowania Boga i wierności Bogu. Ileż każdy z nas zaniósł do Niej aktów wiary, modlitwy, nadziei, próśb i dziękczynienia. Wspaniałym jest Ona wzorem, wzorem wyjątkowym; Wzorem na najtrudniejsze chwile w życiu człowieka.
Wystarczy, że powołam się na zdarzenie z Kalwarii. Chrystus, który jest nie tylko Drogą i Prawdą, ale i Życiem – jako człowiek obawiał się śmierci. I słusznie, zgodnie z naturą, bo wszyscy jesteśmy powołani do życia, nie do śmierci. W momencie najtrudniejszym, Chrystus, zda się opuszczony przez Ojca – „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił” – miał przy sobie Matkę Życia, Maryję. Ona bowiem trwa tam, gdzie jest najtrudniej.
W czasach współczesnych – w wieku XIX i XX – staje przed oczyma naszymi w licznych objawieniach w Lourdes, Fatima i La Salette, jest też obecna w tylu sanktuariach maryjnych w Polsce. Na trudne czasy niewiary, zobojętnienia, wojen i nienawiści potrzebna jest Niewiasta, która by starła głowę węża i dała światu Zbawiciela. Maryja jest dzisiaj bardziej „na czasie”, bardziej aktualna aniżeli nam się wydaje. Ona jest Niepokalanym Rycerzem Boga Żywego. Taki Wzór nas porywa, otrzeźwia, zachęca do walki z sobą.
Oprócz Wzoru szczytowego – Maryi – są w Bożym Kościele „pagórki”, może bardziej dla ludzi dostępne. To święci, których możemy łatwiej naśladować. Wprawdzie mówi się, że świętych raczej się podziwia, niż naśladuje, ale Bóg, opatrznościowy Pan i Władca ludów i narodów, w swej niezwykłej dobroci, w trudnych chwilach przyzywa ludzi wyjątkowych, obdarza ich łaskami, każe być światłem. Przy wielkiej drodze do oddalonego miasta ustawie się sygnały świetlne, aby nikt nie zbłądził. Takimi sygnałami świetlnymi w wielkiej drodze Rodziny ludzkiej do Boga są święci. W porównaniu ze szczytowym, potężnym Wzorem Bogurodzicy nazywam ich „pagórkami”.
Gdy osłabła w świecie miłość, gdy upowszechnił się materializm wczesnego średniowiecza, ludzie żyli tylko groszem, handlem i nie widzieli przed sobą innych zadań – Bóg wzbudził ognik i palił go przy drodze ówczesnej ludzkości. To św. Franciszek z Asyżu. Wstrząsnął on sumieniem ówczesnych ludzi. Przypomniał im cnotę ubóstwa i obowiązek czynienia dobrze. Porwał za sobą setki tysięcy ludzi, uczynił ich swoimi jałmużnikami, pełniącymi zadanie miłosierdzia. Wlał w ich serca miłość. Seraficki święty, Biedaczyna z Asyżu – dla siebie, bogaty – dla biedaków i nędzarzy. Odzierał bogaczy i kupców z ich majątków nie dla siebie, tylko dla biednych. Dawne to czasy. Na tamte czasy potrzebny był taki właśnie ognik, aby ludzkość nie zboczyła z drogi do Boga.
Na nowe czasy potrzebne były inne ognie. I Bóg je rozpalił. Święci są aktualni. Bóg wzbudza ich w odpowiednim czasie. Wie, kiedy są światu potrzebni. Przypomnijmy tutaj wspaniałą postać Jadwigi Wawelskiej, którą Bóg wzbudził w naszej Ojczyźnie wtedy, gdy zamierzył rozszerzyć królowanie Chrystusa daleko na północ i wschód. Jadwiga – to wzór apostolstwa i wrażliwości na ducha Chrystusowego w ludach i narodach.
Inny płomień – św. Ignacy Loyola, człowiek powołany na czasy trudne, podobnie jak nasz polski Sługa Boży – kard. Stanisław Hozjusz. Obydwaj, widząc jak protestantyzm odrywa ludzi od jedności z Kościołem, rozpoczęli walkę o wierność Bogu i Kościołowi. Obydwaj – możemy to powiedzieć – uratowali ogromne rzesze ludzi; Ignacy – w całym świecie, a za jego przykładem, Hozjusz – w Polsce. Hozjusz, biskup warmiński i kardynał świętego Kościoła, pochowany jest w kościele Najśw. Maryi Panny na Zatybrzu, który dzisiaj jest kościołem tytularnym Prymasa Polski. Na jego epitafium napisano o niedoli tych, którzy odbiegli od jedności z Kościołem.
W czasach gdy do krajów pogańskich szli kupcy, ludzie żądni grosza, kolonialiści, aby zdobywać rynki handlowe dla swoich państw – Duch Boży wzbudził człowieka, który poszedł tam nie po to, by handlować, zarabiać, sprzedawać świecidełka Murzynom, a zabierać im surowce i produkty ziemi, ale po to, by służyć trędowatym i całować ich rany. To ojciec Beyzym – Polak. I dzisiaj niejeden Polak i niejedna Polka poświęcają się pracy wśród trędowatych. Uczynił to również kardynał kanadyjski Leger, uważając, że po wszystkim, co Kościół powiedział na Soborze, trzeba dać przykład. Wyrzekłszy się swej stolicy biskupiej, poszedł do trędowatych, by im służyć. Widziałem się z nim dwa lata temu w Rzymie. Zapytałem: „Jak Eminencja sobie radzi?” – „To jest trudne, bardzo trudne – odpowiedział – ale to jest jedyne, co dzisiaj trzeba robić. Nie słowem, ale czynem trzeba odmieniać oblicze ziemi”. – Bóg ma swoich przyjaciół, których łaską przenika tak długo, aż ich pozyska dla zadań aktualnych, najbardziej pilnych w Rodzinie ludzkiej.
Krótki przegląd zakończę wspaniałym przykładem O. Maksymiliana Kolbe, o którego beatyfikację się modlimy. Oczekujemy jej – według zapewnień, które otrzymałem – w sierpniu lub październiku roku przyszłego. Gdzie – będzie to określone później. Nie jest wykluczone, iż może być w Polsce, chociaż najprawdopodobniej odbędzie się w Rzymie.
W dzisiejszych czasach, ochranianego za wszelką cenę własnego życia – potrzebny był przykład człowieka, który nawet na własnym krzyżu nie zapomniał o innych cierpiących. Chrystus z Krzyża pocieszał łotra: „Dziś jeszcze będziesz ze mną w raju”. Ojciec Kolbe nawet w bunkrze oświęcimskim pocieszał swoich współtowarzyszy. To zastanawia i przypomina, że współczesne samolubstwo, wyrachowanie, tchórzostwo trzeba zwyciężać bohaterską miłością braci. Jest to wzór najbardziej aktualny właśnie dziś, gdy zawiązuje się historyczne węzełki strasznych przeżyć, od których odwracamy się z abominacją. W takiej chwili pozostaje jako wzór, jako „felix culpa” – Męczennik Oświęcimia. A obok niego – mnóstwo innych ofiar, o których nie możemy zapominać, nawet dziś! Musimy o nich pamiętać.
W ostatniej rozmowie w Rzymie z kardynałem monachijskim Döpfnerem mówiliśmy też i o tym. Powiedziałem: „Męczennik polski umęczony rękoma twoich braci, mój Współbracie w biskupstwie, ma być nauczycielem na nasze czasy, jak miłować i osłaniać braci. Tak czynił Chrystus”.
Na drodze do trzykroć Świętego Boga ustawione są wspaniałe wzory: Chrystus Zbawiciel, Matka Zbawiciela i święci – ogniki, abyśmy nie wykoleili się na trudnej drodze do osobistej świętości. A więc święci są „na czasie. I modlitwa nasza do świętych jest „na czasie”. Święci są potrzebni. A skoro są potrzebni, potrzebna jest też modlitwa, aby byli postawieni przez Kościół na ołtarzach.
Kończymy dni modlitwy o cześć publiczną Bożych Sług naszego Narodu wołaniem do Królowej Wszystkich Świętych, aby Ojczyźnie naszej, która jest Jej królestwem, przymnożyła chwały w świętych, byśmy mogli powtarzać: „Błogosławiony Bóg w świętych swoich”. Amen.